Nie mam jeszcze neta, piszę od kolegi z roku, swoją drogą bardzo dobry kolega. W sumie warto w tym miejscu poświęcić chwilę czasy temu zagadnieniu. Nauka swoją drogą, ale bez innych osób które bedą wspierały i pomagały w studiach będzie ciężko przez nie przebrnąć. Warto mieć jednego dobrego przyjaciela z roku z którym o wszystkim można porozmawiać i będzie Cię rozumiał. Z roku na rok grono znajomych się zwęża powoli robią się coraz mniejsze grupki każdy sobie rzepkę skrobie i właśnie dlatego warto mieć zaufane osoby.
Z roku na rok się robiła coraz gorzej przez pierwsze dwa lata atmosfera była super, cały rok zgrany, po prostu wymarzony studie, swietne osoby, czego chcieć więcej? Ale od III roku ludzie zaczęli dziwne rzeczy robić, składać skargi do dziekanatu itp i ta atmosfera się popsuła, ale to temat na inną notkę.
Odnośnie IV roku to dzis miałem pierwsze zajęcia z genetyki trafiłem najgorzej jak mogłem, ze załamać sie mozna, za to z patomorfologii całkiem przyjemnie.
A teraz muszę kończyć bo nie będę kompa mojemu przyjacielowi zabierał :)
wtorek, 1 października 2013
czwartek, 26 września 2013
IV ROK
A oto i wróciłem na bloga. Zaczyna się IV rok, połowa studiów za mną. Praktyki wakacyjne uważam, że były jednymi z najlepszych, a raczej najlepsze od początku studiów, mimo ze robiłem w szpitalu klinicznym, jednak nie należącym do naszego UM, robiłem je pod okiem profesora konsultanta wojewódzkiego z interny, bardzo mądry człowiek, jednak czasem pytał, co dawało trochę adrenaliny, ogólnie to czuję, że to moje klimaty, pacjenci, szpital, ogólnie ta cała medycyna, wtedy się czuje, że się dobrze wybrało. Mimo, że czasem się płakało, pakowało walizy i miało się rzucać to wszystko, to dobrze, że jednak zostałem, mogę powiedzieć, że duzo osób przez to przechodziło. Wiec obecnie się ciesze ze to przeżyłem i studiuje medycynę. Jednak jeśli miałbym zacząć od nowa studia, chyba bym się już nie zdecydował, ale co mógłbym robić innego w życiu? chyba nic...
Patrząc na plan IV roku widzę mnóstwo zajęć, codziennie właściwie od 8-12 kliniki, a wieczorami patomorfologie, farmakologie, zdrowia publiczne. Mogę stwierdzić, że z roku na rok tych zajęć coraz więcej, na I było mało na 2 też, zdarzały się dni wolne, a teraz? cały tydzień zawalony.
Pisząc chciałem jeszcze poruszyć jedną kwestię, a mianowicie ZDROWIE. Idąc na studiach, czytałem/słyszałem, że jest ciężko, ludzie zaczynają mieć problemy ze zdrowiem, wrzody, depresje i wiele innych. Twierdziłem ze mnie to nie spotka bo pewnie to się zdarza u ludzi słabych psychicznie, ludzi którzy olewają na maksa a potem próbują nadrobić itp. Jednak przekonałem się na własnej skórze i nie tylko ja, a wielu moich znajomych, właściwie z każdym z kim o tym rozmawiam na coś się skarży lub ma podobnie. Mnie spotkały problemy z żołądkiem, zacząłem rzygać jak kot przed pójściem na zajęcia, miałem jakieś napady strachu, lęku ogólnie zaczynało dziać się coraz gorzej, jednak zdecydowałem się pójść do lekarza i mieć robione badania, po gastroskopii poszedłem do gastrologa( swoja droga bardzo mądrej pani profesor) jednak problemy były dalej, bo to jednak kwestia podświadomości i ciężko to zmienić. Jednak obecnie mam nadzieję, że to minęło, zobaczymy jak się zacznie IV rok. Bo jakiejś choroby organicznej nie mam, to wszystko w głowie. Ten problem miało sporo osób, albo rzygało przed zajęciami, zaliczeniami, egzaminami, albo opanowywał ich niepohamowany strach. Innym problemem psucie się wzroku, z roku na rok coraz więcej osób nosi okulary, ja tez. Teraz na wykładzie, jakby nie spojrzeć to prawie każdy w okularach, a jak któś nie nosi to nosi soczewki, ogólnie ciężko znaleźć osobę z dobrym wzrokiem. Czasem mam żal, bo miałem kiedyś sokoli wzrok. ALE ALE ALE nauczyłem się jednej ważnej rzeczy, TRZEBA SIĘ CIESZYĆ Z TEGO CO SIĘ MA, bo ludzie nie doceniają tego co maja. Teraz się nawet ciesze ze nosze okulary, że mogę ostro widzieć, gdy osoba niewidoma pewnie by się cieszyła jakby miała jakąkolwiek wadę wzroku, ale żeby mogła widzieć, cieszę się ze żyje, że jestem zdrowy( w miarę :P ), że mam co jeść, gdzie mieszkać, no i że studiuje MEDYCYNĘ, jednak to ta wymarzona medycyna mnie powoli niszczy...
Paradoks, moje marzenia, realizacja tego marzenia, dążenie do celu ono mnie niszczy i nie tylko mnie a mnóstwo osób na roku...
Podsumowując dość smutno te studia niszczą zdrowie, niszczą ludzi, ale dają wielka satysfakcje i nie widze się na innym kierunku, nie zamieniłbym tych studiów, sam nawet nie wiem na co mógłbym je zmienić, nie przychodzi mi do głowy inny kierunek/ zawód.
Jak ktoś to czyta, to proszę o jakieś komentarze wtedy, wiem ze mam dla kogo pisać i bede pisał regularnie :)
Pozdrawiam z ostatnich dni wakacji
Zagubiony książę
Patrząc na plan IV roku widzę mnóstwo zajęć, codziennie właściwie od 8-12 kliniki, a wieczorami patomorfologie, farmakologie, zdrowia publiczne. Mogę stwierdzić, że z roku na rok tych zajęć coraz więcej, na I było mało na 2 też, zdarzały się dni wolne, a teraz? cały tydzień zawalony.
Pisząc chciałem jeszcze poruszyć jedną kwestię, a mianowicie ZDROWIE. Idąc na studiach, czytałem/słyszałem, że jest ciężko, ludzie zaczynają mieć problemy ze zdrowiem, wrzody, depresje i wiele innych. Twierdziłem ze mnie to nie spotka bo pewnie to się zdarza u ludzi słabych psychicznie, ludzi którzy olewają na maksa a potem próbują nadrobić itp. Jednak przekonałem się na własnej skórze i nie tylko ja, a wielu moich znajomych, właściwie z każdym z kim o tym rozmawiam na coś się skarży lub ma podobnie. Mnie spotkały problemy z żołądkiem, zacząłem rzygać jak kot przed pójściem na zajęcia, miałem jakieś napady strachu, lęku ogólnie zaczynało dziać się coraz gorzej, jednak zdecydowałem się pójść do lekarza i mieć robione badania, po gastroskopii poszedłem do gastrologa( swoja droga bardzo mądrej pani profesor) jednak problemy były dalej, bo to jednak kwestia podświadomości i ciężko to zmienić. Jednak obecnie mam nadzieję, że to minęło, zobaczymy jak się zacznie IV rok. Bo jakiejś choroby organicznej nie mam, to wszystko w głowie. Ten problem miało sporo osób, albo rzygało przed zajęciami, zaliczeniami, egzaminami, albo opanowywał ich niepohamowany strach. Innym problemem psucie się wzroku, z roku na rok coraz więcej osób nosi okulary, ja tez. Teraz na wykładzie, jakby nie spojrzeć to prawie każdy w okularach, a jak któś nie nosi to nosi soczewki, ogólnie ciężko znaleźć osobę z dobrym wzrokiem. Czasem mam żal, bo miałem kiedyś sokoli wzrok. ALE ALE ALE nauczyłem się jednej ważnej rzeczy, TRZEBA SIĘ CIESZYĆ Z TEGO CO SIĘ MA, bo ludzie nie doceniają tego co maja. Teraz się nawet ciesze ze nosze okulary, że mogę ostro widzieć, gdy osoba niewidoma pewnie by się cieszyła jakby miała jakąkolwiek wadę wzroku, ale żeby mogła widzieć, cieszę się ze żyje, że jestem zdrowy( w miarę :P ), że mam co jeść, gdzie mieszkać, no i że studiuje MEDYCYNĘ, jednak to ta wymarzona medycyna mnie powoli niszczy...
Paradoks, moje marzenia, realizacja tego marzenia, dążenie do celu ono mnie niszczy i nie tylko mnie a mnóstwo osób na roku...
Podsumowując dość smutno te studia niszczą zdrowie, niszczą ludzi, ale dają wielka satysfakcje i nie widze się na innym kierunku, nie zamieniłbym tych studiów, sam nawet nie wiem na co mógłbym je zmienić, nie przychodzi mi do głowy inny kierunek/ zawód.
Jak ktoś to czyta, to proszę o jakieś komentarze wtedy, wiem ze mam dla kogo pisać i bede pisał regularnie :)
Pozdrawiam z ostatnich dni wakacji
Zagubiony książę
wtorek, 8 stycznia 2013
Powrót
Miałem już nie pisać, bo myślę i tak nikt tego nie czyta. A tu wchodzę przez przypadek po dłuższej nieobecności i co widzę komentarz :-o No to postanowiłem coś naskrobać.
Ogólnie dużo by pisać, wiele się wydarzyło. Obecnie czeka mnie ciężki styczeń, nigdy od początku studiów nie było tego aż tyle, ciągle jakieś zaliczenia i w ogóle blee. Patoszmato(fizjo) cóż w wczoraj było kolokwium a jak to bywa na kolokwium pisemnym u profesora jest nieciekawie, chociaż był test, to i tak większość nie wiedziałem (bo kto uczy sie w Święta ?). Z czekają mnie zaliczenia z interny i pediatrii, a ja ciągle nie umiem zbadać pacjenta, z pediatrii jeszcze coś tam powiedzmy sobie widziałem i zrobiłem. Z interny natomiast zero. Mamy taką asytentke co nam natłumaczy o każdym przypadku klinicznym, opowie co i jak, jakie leki, badania i inne bzdury, których i tak się nie zapamięta, a nie pokaże nam jak mamy podstaw nadania fizykalnego, a na zaliczeniu mamy zbadać. W sumie to lajtowa babka, ale kazała nam się nauczyć, żeby w razie czegoś jak trafimy to żebyśmy coś umieli jak już postawi nam te 5 z plusem i kaktusem. Kurde, aż strach pomyśleć o innych zaliczeniach, ale jakoś tak będzie w końcu jak to mówią na naszej uczelni, że łatwiej wylecieć w komsos niż z medycyny, więc jak Wam napiszę ze lecę na księżyc to znaczy ze juz nie studiuje.
Zaliczam sobie dziś moje tłumaczenie 10 stron tekstu medycznego z ang, wychodzę, coś kopnąłem, idę dalej i patrze 2 zł, więc odrazu uśmiech na twarzy i mina "już ja wiem co z tym zrobie" więc poszedłem do punktu lotto po zdrapkę w cele cudownego rozmnożenia mojego znaleziska i oczywiście nic nie wygrałem. Łatwo przyszło łatwo poszło.
A teraz idę umrzeć... znaczy się radować myślą jaki czeka mnie koszmarny styczeń. Serio nie spodziewałem się ze bedzie tego aż tyle, chyba po raz pierwszy poczuję ze studiuję medycynę, co by mi nie było za łatwo i żebym miał co wspominać. W sumie to wiem ze raczej i tak zalicze na jakies trójczyny i obędzie się bez większych problemów, ale troche trzeba się napracować, żeby zaliczyć jak najszybciej, bo że się zaliczy to pewne ( przynajmniej naszej uczelni i kierunku lekarskim). Ponawiam moją prośbe, o napisanie jakiś rzeczy które by opisać na blogu. Bo dziś to troche przynudzam, ale piszę na szybko, bez weny, dlatego, że zobaczyłem że ktoś napisał komentarz, więc jakby nie było chciałem żeby blog odżył, więc oto mój POWRÓT( może nie króla, a zagubionego księcia :P )
Ogólnie dużo by pisać, wiele się wydarzyło. Obecnie czeka mnie ciężki styczeń, nigdy od początku studiów nie było tego aż tyle, ciągle jakieś zaliczenia i w ogóle blee. Patoszmato(fizjo) cóż w wczoraj było kolokwium a jak to bywa na kolokwium pisemnym u profesora jest nieciekawie, chociaż był test, to i tak większość nie wiedziałem (bo kto uczy sie w Święta ?). Z czekają mnie zaliczenia z interny i pediatrii, a ja ciągle nie umiem zbadać pacjenta, z pediatrii jeszcze coś tam powiedzmy sobie widziałem i zrobiłem. Z interny natomiast zero. Mamy taką asytentke co nam natłumaczy o każdym przypadku klinicznym, opowie co i jak, jakie leki, badania i inne bzdury, których i tak się nie zapamięta, a nie pokaże nam jak mamy podstaw nadania fizykalnego, a na zaliczeniu mamy zbadać. W sumie to lajtowa babka, ale kazała nam się nauczyć, żeby w razie czegoś jak trafimy to żebyśmy coś umieli jak już postawi nam te 5 z plusem i kaktusem. Kurde, aż strach pomyśleć o innych zaliczeniach, ale jakoś tak będzie w końcu jak to mówią na naszej uczelni, że łatwiej wylecieć w komsos niż z medycyny, więc jak Wam napiszę ze lecę na księżyc to znaczy ze juz nie studiuje.
Zaliczam sobie dziś moje tłumaczenie 10 stron tekstu medycznego z ang, wychodzę, coś kopnąłem, idę dalej i patrze 2 zł, więc odrazu uśmiech na twarzy i mina "już ja wiem co z tym zrobie" więc poszedłem do punktu lotto po zdrapkę w cele cudownego rozmnożenia mojego znaleziska i oczywiście nic nie wygrałem. Łatwo przyszło łatwo poszło.
A teraz idę umrzeć... znaczy się radować myślą jaki czeka mnie koszmarny styczeń. Serio nie spodziewałem się ze bedzie tego aż tyle, chyba po raz pierwszy poczuję ze studiuję medycynę, co by mi nie było za łatwo i żebym miał co wspominać. W sumie to wiem ze raczej i tak zalicze na jakies trójczyny i obędzie się bez większych problemów, ale troche trzeba się napracować, żeby zaliczyć jak najszybciej, bo że się zaliczy to pewne ( przynajmniej naszej uczelni i kierunku lekarskim). Ponawiam moją prośbe, o napisanie jakiś rzeczy które by opisać na blogu. Bo dziś to troche przynudzam, ale piszę na szybko, bez weny, dlatego, że zobaczyłem że ktoś napisał komentarz, więc jakby nie było chciałem żeby blog odżył, więc oto mój POWRÓT( może nie króla, a zagubionego księcia :P )
Subskrybuj:
Posty (Atom)